„(...) Późnym popołudniem, 21 czerwca 1749 roku niebo nad Breslau spowiły gęste, czarne chmury. Wzmagający się wiatr zaniepokoił nieco Klausa Nürbergera, nerwowo toczącego beczki prochu do baszty na Wal Strasse. W prochowni znajdowało się już około pięciuset cetnarów materiałów wybuchowych, wysoka wieża pozwalała bowiem na gromadzenie ogromnych zapasów. Wkrótce skondensowana w chmurach woda przeszyła duszne powietrze, okraszając miasto obfitym deszczem. Niemal równocześnie pojawiły się błyskawice, uderzające jedna za drugą w podmiejskie rubieże. Nürberger zakończył pracę i odwrócił się na pięcie w stronę Graupen Strasse. Wtem otoczyła go feeria szeptów, wyjątkowo teatralnych i trącących złowieszczością. Tajemnicze głosy tańczyły wokół przerażonego Niemca, który zaczął zastanawiać się pospiesznie, czy to jego słaba głowa powoduje urojenia, czy też rzeczywiście atakują go nieczyste siły. Mimowolnie uczynił znak krzyża i przyspieszył kroku. Ułamek sekundy później piorun dosięgnął baszty, powodując zapłon prochu. Nieszczęsny pracownik został pierwszą ofiarą eksplozji, jakiej nie widział dotąd cały Śląsk. Ogromny, ogłuszający huk zburzył spokój sobotniego wieczoru, zapełniając cynobry miejskich żył ogniem i setkami uciekinierów. Fala uderzeniowa potraktowała pobliskie zabudowania niczym domki z kart, równając je z ziemią. Płomienie nieustannie wdzierały się do domostw, pogruchotane ściany padały na ziemię, przerywając chwilami nieznośne płacze i lamenty. W błotnistym korycie Czarnej Oławy zatonęły resztki dawnej świetności, w fosie zaś osiadły wyrwane z posad mury obronne (...)
"Miejski Szept", Grzegorz Pietrzak, 2009
To się zdarzyło naprawdę. Tego feralnego, czerwcowego dnia dogasał powoli cotygodniowy jarmark. Gwar ściśniętego niewiarygodnie tłumu zaczął ustępować ciszy. Zapach warzyw i kolorowych płócien słabł, przechodząc w niezbyt przyjemną woń miejskiej fosy. Żydowscy kupcy celebrowali wraz z zaprzyjaźnionymi handlarzami koniec pracy. Z ulgą przyjęli orzeźwiający deszcz, posyłający swe ciężkie krople w chlupot kałuż. Ich radość w jednej chwili przerwał gwałtowny wybuch. To piorun trafił w basztę prochową przy dzisiejszej ulicy Włodkowica 14. 28 ton prochu uniosło 16–metrową wieżę do góry, a następnie eksplodowało z niewyobrażalnym hukiem, posyłając śmiercionośne odłamki niemal na całe Stare Miasto. Zakurzone powietrze raz za razem przeszywały szczątki okolicznych domów. Zabudowa najbliższych ulic została praktycznie zrównana z ziemią. Bilans strat to ponad 100 zabitych i kilkakrotnie więcej rannych. Trudno wręcz zobrazować sobie ogrom tej tragedii. Cały ten płacz i wołanie o pomoc, ten zapach prochu zmieszany z wonią krwi. Gryzący w oczy dym pożogi, buchające w twarz ciepło ognia. Duża część Wrocławia zamieniła się w okamgnieniu w zupełną ruinę.
Warto nadmienić, że ucierpiał dorobek wszystkich trzech dominujących na Dolnym Śląsku kultur. Zginęło wielu Żydów, w tym znany i ceniony Filip Hirszl. Dzień katastrofy stanowił smutną, acz przełomową datę dla żydowskiej społeczności. Był swoistym impulsem do powstania pięknej dzielnicy synagog, która zachowała się w dużej mierze do dziś. Powodów do zadowolenia nie mieli również kalwiniści. Ich nowy, będący na ukończeniu kościół Dworski legł w gruzach. Poruszeni do granic europejscy ewangelicy ufundowali nową, okazałą świątynię, wzniesioną zaledwie w rok. Wybuch uszkodził liczne zabudowania należące do katolików. Klasztor przy ul. św. Antoniego – duma franciszkanów, sfinansowana z odszkodowań od religijnych oponentów – stracił większość wyposażenia. Zrujnowane zostały ławki, organy, okna i urządzone z przepychem ołtarze. Kilku mnichów przygniecionych przez pękające sklepienia zakończyło tej nocy życie.
Stojąc kiedyś w ciasnym korytarzu ulicy Włodkowica, pomyślcie o dawnych mieszkańcach, których zmiótł z powierzchni żywioł eksplozji. Poczujcie przez chwilę smak zawieszonego nad ziemią kurzu, popatrzcie na krwawą łunę, którą z przerażeniem opisywano w pieśniach przez dziesiątki lat. To właśnie tu tworzyła się mroczna historia. Niedawno odkopano pozostałości baszty prochowej, jej fundamenty wciąż tkwiły w posadach dawnej Wal Strasse. Wokół wyrosły nowe, wspaniałe zabudowania, trudno dziś powiedzieć, które z okolicznych murów pamiętają tragiczną noc 1749 roku. Na pewno niewzruszony pozostał kościół św. Doroty, który jakimś cudem zawsze wychodził zwycięsko ze starć z wojennym arsenałem. Wystarczy dotknąć jego zimnych, ceglanych ścian, zamknąć oczy i pozwolić odpłynąć wyobraźni do dawnego Breslau...
Dopiero dziś tu trafiłam i muszę przyznać, że zostałam mile zaskoczona! Uwielbiam słuchać i czytać historie o dawnym Wrocławiu i od 5 lat śledzę bloga "wroclawzwyboru"; ostatnio facebook poinformował mnie o powstaniu "tajemniczegowrocławia", ale dopiero w trakcie lektury zdałam sobie sprawę, że to Ty jesteś jego autorem! Dobrze wiedzieć, że jesteś pokrewną duszyczką w miłości do starego dobrego Wrocławia.. ;)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejne historie, bardzo chętnie dowiem się czegoś nowego, tym bardziej, że podoba mi się styl, w jakim piszesz. Pozdrawiam ciepło!
Ania - ankea
Postaram się nie zawieść oczekiwań, szykuję już kolejną notkę!
OdpowiedzUsuńCiekawe, bo gdzie nie czytałem o baszcie , to adres był Włodkowica 6.
OdpowiedzUsuńBo są dwie wersje jej lokalizacji. W chwili pisania artykułu nie był jeszcze zrobiony wykop pod Puro Hotel, gdzie archeolodzy spodziewali się znaleźć pozostałości baszty.
Usuń